"Gdyńskie władze postanowiły odwiedzić firmę Trefl. Wiecie Państwo, po co? Po to, żeby „świecić światłem odbitym”. - zauważa Grzegorz Pogorzelski.
W gruncie rzeczy to dobrze, że prezydentka Aleksandra Kosiorek buduje relacje z lokalnymi przedsiębiorcami. Jednak czy nie powinna bardziej skupić się na działaniach skierowanych na potrzeby mieszkańców?
"Igrzyska" niczym z czasów propagandy sukcesu fundowanej nam przez administrację towarzysza Edwarda Gierka, kiedy kraj się sypał a wokół firm odwiedzanych przez pierwszego sekretarza trawę malowano na zielono.
W Gdyni jest naprawdę wiele, bardzo wiele problemów do rozwiązania. Brak reakcji władzy może doprowadzić do poważnych konfliktów na linii mieszkańcy - Urząd Miasta. Przede wszystkim jednak - zaniechania mogą doprowadzić do nieodwracalnych sytuacji degradacji czy wykluczenia.
Mowa tu o węźle Karwiny, tunelu na ul. Puckiej, Estakadzie Kwiatkowskiego, drogach na Kaczych Bukach czy kolejce do północnych dzielnic.
Takich mniejszych lub większych zasięgowo spraw jest dużo, dużo więcej.
Prezydentka natomiast poświęca się pasji odwiedzania...
"Trefl to niewątpliwie jedna z wspaniałych polskich - i gdyńskich - historii sukcesu. Nie jest to jednak zasługa pani Kosiorek czy pana Augustyniaka, ani efekt ich decyzji.
Poszli tam, bo w psychologii ludzkiej funkcjonuje tzw. efekt aureoli autorytetu - czyli przekonanie, że pokazując się w towarzystwie ludzi i firm odnoszących sukcesy, można być postrzeganym jako ktoś podobnego kalibru.
To takie nowoczesne wersje dawnych „wizyt gospodarskich”. Co z nich wynika dla mieszkańców? Nic.
Chciałem napisać, żeby państwo urzędnicy zajęli się pracą, ale jej efekty to jak dotąd: rekordowy deficyt, podwyżka opłat za śmieci i likwidacja miejsc parkingowych.
Może więc niech jednak chodzą po firmach i jedzą te ciastka? Może przynajmniej nie zaszkodzą bardziej?" - podkreśla Pogorzelski.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz