Pracuję od ponad 30 lat.
Wiem, czym jest odpowiedzialność – i że zwolnienie powinno być ostatecznością, nie narzędziem do „pozbywania się” trudnych ludzi.
A jednak – po dwóch latach pracy i kilku miesiącach otwartego konfliktu z przełożonym – dostałem zwykłe wypowiedzenie. Z kilkoma zarzutami. Wśród nich: „wypowiedzi z podtekstem”. Nie było mowy o mobbingu, choć później tak to przedstawiano w urzędzie (chodziło wyłącznie o konflikt z Sekretarzem Miasta). Dla mnie wystarczyło to jedno, ostatnie zdanie.
Od tamtej pory nie personalizuję wypowiedzi. Nie ufam. Wiem, jak niewiele potrzeba, by zniszczyć człowieka – bez weryfikacji, bez realnego prawa do obrony.
W gdyńskim urzędzie nie działa. A jeśli działa – to wybiórczo. Naprawdę groźni bywają nietykalni. Ci, którzy mają własne zdanie – są łatwym celem.
Ale nic nie jest czarno-białe. Po obu stronach bywają „trudni ludzie”.
Nie – nie bronię tych, którzy nadużywają swojej pozycji, zachowują się obrzydliwie czy dopuszczają się molestowania. Takie sytuacje zdarzały się – i nadal się zdarzają. Wszyscy o nich wiedzą. I nie chodzi tylko o SMS-y. Chodzi o doprowadzanie ludzi do załamań nerwowych. Naczelniczki i naczelnicy, którzy powinni ponieść konsekwencje – pozostają bezkarni.
System, który potrafi błyskawicznie zniszczyć człowieka na podstawie niezweryfikowanego zarzutu – zbyt często milczy tam, gdzie naprawdę powinien zareagować.
Może czas na prawdziwe gdyńskie #MeToo. Jest przecież precedens – wystarczy jeden sygnał i od razu pojawia się „dyscyplinarka”.
Dziewczyny (i nie tylko), zróbcie małe piekiełko. Poinformujcie Olę i wszystkich „sprawiedliwych” o tych sprawach, o których wszyscy wiemy, ale o których nikt głośno nie mówi.
Może wtedy system się obudzi.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz